Danuta Kuleszyńska
dziennikarz prasowy, freelancer
Gdyby ktoś pisał Pani biografię, co życzyłaby sobie Pani, aby tam uwzględniono?
Że miałam dość pokręcone, ale bujne życie, że moim wyuczonym zawodem jest tokarz-frezer, że zawsze byłam przeciętną uczennicą, ale uparcie realizowałam swoje marzenia, że natura obdarzyła mnie silną wolą. I wreszcie, że najwięcej zawdzięczam moim mądrym rodzicom. Byli tolerancyjni i wyrozumiali. Nie ingerowali w moje decyzje nawet wówczas, gdy byłam małolatą. Zawsze mi ufali i akceptowali wszystkie moje życiowe wybory. Jak i ten dotyczący szkoły.
Czy gdyby można było cofnąć czas, to wybór naszej szkoły uważa Pani za trafny?
Niczego nie żałuję, bo każda decyzja to kolejne wyzwania i doświadczenia. A te są bezcenne, nawet wtedy gdy sprawiają ból. Jestem pewna, że gdybym ten czas mogła cofnąć, postąpiłabym tak samo. Wybrałam szkołę przyzakładową przy Wrocławskiej, bo mając 15 lat chciałam poczuć się dorosła i być niezależna finansowo. W tamtym czasie uczniowie nie zarabiali kokosów, ale na kino i buty starczało. Nie mieliśmy wakacji, tylko 14 dniowe urlopy. Wstawałam o czwartej rano, by o szóstej stać już przy ogromnej tokarce na wydziale mechanicznym w Lumelu (dziś już nie istnieje). Wkładałam umorusany kombinezon, chustkę i ogromne buciory. Do dziś pamiętam zapach smarów... To doświadczenie przydało mi się później w pracy dziennikarskiej, bo pisząc reportaże z zakładów pracy, wiedziałam jak się po fabrykach poruszać i o co pytać.
Czy w szkolnych czasach przejawiała Pani talent dziennikarski? Kto po raz pierwszy dostrzegł pani zdolności i zachęcał do ich rozwijania? Była Pani przecież uczennicą klasy mechanicznej. Wydaje się, że przedmioty ścisłe powinny być Pani najbliższe.
Przedmiotów ścisłych nie cierpiałam. Zawsze miałam problemy z fizyką, matematyką, a nawet z rysunkiem technicznym. Ale myślałam, że w zawodówce jakoś sobie z tym poradzę. Niestety, nie było łatwo, zwłaszcza z przedmiotów zawodowych, które też były moją piętą Achillesową. Trafiłam do klasy męskiej razem z koleżanką Elą. Jako jedyne w całej szkole uczyłyśmy się fachu ślusarza. Ale ku naszej rozpaczy, po roku, nauczyciele uznali, że ślusarz to niewłaściwy zawód dla dziewczyn i przeniesiono nas do klasy o profilu tokarz-frezer. W tamtym czasie kompletnie nie interesowałam się dziennikarstwem. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, nie czytałam nawet gazet. Ani przez moment nie pomyślałam, że kiedykolwiek będę dziennikarką.
Napisanie wypracowania lub innej formy pisemnej to dla Pani nie było pewnie nic trudnego. Z języka polskiego to same piątki? Czy polonista w naszej szkole był wymagający i dlatego wybrała Pani dziennikarstwo?
Z polskiego nigdy orłem nie byłam. Balansowałam między trójką, a czwórką z przewagą tej pierwszej. Miewałam jedynie przebłyski i wtedy wpadała jakaś piątka, ale raczej za pozalekcyjne działania. Za nauką generalnie nie przepadałam. Uwielbiałam jedynie recytować wiersze.
Czy brała Pani, jako uczennica naszej szkoły udział w jakichś konkursach lub wydarzeniach kulturalnych?
Tylko w tych organizowanych na terenie szkoły. No, może w jakiś konkursach recytatorskich, ale tego nie pamiętam. Moją wychowawczynią była Pani Urszula Charydczak, polonistka. Wspaniała osoba, która dostrzegała w nas nie tylko przyszłych tokarzy, czy monterów. Potrafiła wydobyć z uczniów artystyczne talenta. Dzięki Jej wyjątkowemu podejściu, mogliśmy realizować swoje pasje i za to jestem Pani Urszuli wdzięczna. Bo ja zawsze chciałam być aktorką, więc garnęłam się do wszystkich szkolnych przedstawień i uroczystych apeli, jakie przygotowywała. Uwielbiałam też śpiewać, brałam udział w giełdach piosenki... Raz wystąpiłam ze szkolnym zespołem na balu sylwestrowym w jakiejś knajpie. Śpiewałam po francusku i angielsku, choć kompletnie tych języków nie znałam. Pani Urszula tak rozbuchała moje ambicje aktorskie, że tuż po zakończeniu edukacji w zawodówce, wstąpiłam do znanego wówczas w Zielonej Górze amatorskiego teatru Forum, w którym grałam z powodzeniem przez ponad dziesięć lat. Zdawałam nawet dwa razy do szkoły teatralnej w Warszawie i Krakowie, ale się nie dostałam. I dziś tego nie żałuję, bo życie napisało dla mnie zupełnie inny scenariusz.
Jak ogólnie wspomina Pani czas w szkole „na górce”? Czy było przyjaźnie, rodzinnie, tak jak wspominają byli nauczyciele. Czy z perspektywy ucznia wyglądało to inaczej?
Uczeń zawsze patrzy inaczej na szkołę w czasie, gdy jest uczniem. Niewątpliwie zawodówka była dla mnie ważnym doświadczeniem. I chyba nie było aż tak źle, skoro pamiętam tylko miłe momenty. Nawet wagary nam na sucho jakoś uchodziły.
Których nauczycieli wspomina Pani najczęściej, tych surowych, czy łagodnych?
Hm... Myślę, że nauczyciele nie byli ani surowi, ani łagodni. Byli natomiast wymagający. Najlepiej oczywiście wspominam Panią Charydczak. Nie zapomnę Pani Honoraty Legan, która uczyła nas rosyjskiego (pamiętam, że paliła dużo papierosów). W pierwszej klasie moim wychowawcą był dobroduszny Pan Masłoń, któremu robiliśmy różne psikusy. Respekt czułam przed panem Rubczewskim, bo z rysunku technicznego byłam kompletną nogą.
Dlaczego dziennikarstwo stało się Pani pasją?
To długa opowieść, która ma wiele wątków. Główny jest taki, że do zawodu trafiłam z... miłości do Czesława Niemena. Był moim idolem i bardzo chciałam poznać go osobiście. Wykombinowałam sobie, że mogę to zrobić wyłącznie jako dziennikarka. Miałam 22 lata, a Niemen koncertował właśnie w Hali Ludowej. Zabrałam pod pachę magnetofon i poszłam za kulisy. Rozmowa okazała się fascynująca, a wywiad opublikował bez problemu „Sztandar Młodych”. Był to wówczas jeden z ważniejszych ogólnopolskich dzienników. Wtedy zrozumiałam, że dziennikarstwo to wspaniały zawód. Że dzięki niemu mam dostęp do fascynujących ludzi i miejsc o jakich wcześniej mogłam tylko pomarzyć. Tak też się stało. Bo w tym zawodzie najpiękniejsze jest poznawanie świata od środka. A z Czesławem Niemenem bardzo się później zaprzyjaźniłam. Utrzymywaliśmy kontakt aż do jego śmierci.
Czy obecnie dziennikarz może się w pełni realizować? A może jest coś, co temu przeszkadza lub ogranicza?
Ubolewam nad stanem dzisiejszego dziennikarstwa. Zawód bardzo podupadł, żurnaliści nie dbają ani o formę ani o język. Poza nielicznymi wyjątkami oczywiście. Dziś górują paparazzi, liczy się tania sensacja. Może dlatego, że tego oczekują od nas sami czytelnicy?
Co uważa Pani za swój największy sukces w życiu?
Tych sukcesów jest wiele, ale najważniejszy to chyba ten, że dzięki własnemu uporowi skończyłam (pracując już w Gazecie Lubuskiej) dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Że od ponad 30 lat mogę zawód ten ciągle uprawiać. I że dzięki niemu pokonuję w sobie wrodzoną nieśmiałość.
Jakie ma Pani inne zainteresowania? Jak lubi Pani spędzać wolny czas?
Marzę o tym, by kiedyś wędrować po świecie. Na razie podróżowałam po Indiach, byłam na wojnie w Iraku, przemierzyłam Florydę, pół roku mieszkałam w Nowym Jorku, zwiedziłam kraje europejskie i Tunezję. Poza tym uwielbiam filmy Wody'ego Allena i dobrą książkę. Teraz rozczytuję się w Michelu Houellebecqu.
Jakie ma Pani obecnie najbliższe plany zawodowe, jeśli to nie tajemnica? Może napisanie książki?
Teraz współpracuję między innymi z tygodnikiem „Życie na Gorąco”, dla którego robię wywiady ze znanymi artystami. Piszę też o zwykłych ludziach. Przez sześć miesięcy w roku pracuję w Bruehl niedaleko Bonn, uczę się niemieckiego. Napisanie książki? Hm... znajomi od dawna mnie namawiają, ale uważam, że tyle już książek napisano na świecie, że jeszcze jednej nie ma sensu. Choć nie ukrywam: mam w głowie pewien pomysł, który wymaga czasu i podróży. I jeśli się uda, będzie to jedyna książka jaką napiszę. Biograficzna.To historia pewnego wybitnego artysty widziana oczami kobiet jego życia.
A może jest coś, czego nie udało się Pani zrealizować z różnych względów, a bardzo Pani tego pragnie?
Mam to szczęście, że życie było i jest dla mnie szczególnie łaskawe. Spełniły się prawie wszystkie moje zawodowe marzenia. Poza jednym: nie udało mi się porozmawiać z Janem Pawłem II.
Czego moglibyśmy Pani życzyć?
W moim wieku mam już tylko jedno pragnienie: by zdrowie dopisało. Bo jeśli ono będzie, to ja będę mogła realizować swoje kolejne marzenia.
Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.
Ja także dziękuję. Za pamięć. I za te trzy lata, jakie w szkole spędziłam. Uczniom, zwłaszcza tym trójkowym i dwójkowym życzę, by nigdy w siebie nie zwątpili. A nauczycielom, by w takich uczniów uwierzyli. Całej zaś szkole - kolejnego pięknego jubileuszu.