Janina Kosowicz

Za łut szczęścia uważam pracę pod opiekuńczymi skrzydłami kolejnych trzech dyrektorów – inż. Jerzego Dubowika, mgra Jarosława Mereny i mgra Jana Wiśniewskiego.Pierwszy z dyrektorów, inż. Jerzy Dubowik, organizator szkoły, a później budowniczy obiektu, w którym placówka funkcjonuje od 42 lat, zatrudnił mnie w Przyzakładowej Zasadniczej Szkole Zawodowej Lubuskiej Fabryki Zgrzeblarek Bawełnianych w Zielonej Górze na etacie polonistki. Pierwszy dzwonek inaugurujący rok szkolny zabrzmiał w budynku Szkoły Podstawowej nr 10 przy ul. L. Zamenhoffa, w którym tylko przez rok byliśmy lokatorami. Czteroosobowa kadra zasilana przez inżynierów z „Zastalu”, „Falubazu” i „Lumelu” rozpoczęła pracę z uczniami sześciu klas męskich. Wymienione zakłady były miejscem praktycznej nauki zawodu naszych uczniów. Moje pierwsze lata zmagań z obowiązkami nauczycielskimi i wychowawczymi to czas konfrontacji przygotowania zawodowego z trudną rzeczywistością (praca w godzinach popołudniowych, konieczność przygotowania pomocy naukowych, wymóg pisania konspektów, dwa wychowawstwa…). Przeszkody łatwiej było pokonywać dzięki trosce i życzliwości ówczesnego dyrektora. Od pierwszych dni czuliśmy respekt, ale i jego „ojcowską dłoń”. Nasz „guru”, dyr. Dubowik, zawsze był blisko. Swoją postawą uczył nas odpowiedzialności zawodowej, wskazywał drogi porozumiewania się z uczniami i rodzicami. Przede wszystkim jednak uczył szacunku do drugiego człowieka oraz dbałości o dobre imię szkoły. Założenie, że w szkole uczymy i wychowujemy wszyscy przynosiło efekty. Kontynuatorami tej wdrażanej w procesie dydaktyczno-wychowawczym zasady byli jego następcy – dyr. Merena i J. Wiśniewski.
Po dwu kolejnych latach pracy szkoły, podnajmującej piętro Szkoły Podstawowej nr 7 (przy ul. Wyspiańskiego), przeżyliśmy ponownie przeprowadzkę. Rok szkolny 1965/66 rozpoczęliśmy w budynku Szkoły Podstawowej nr 17, przy ul. L. Staffa. Tutaj pożegnałam swoją pierwszą klasę żeńską (3”d”), którą wspominam z sentymentem, a z grupą absolwentek nadal utrzymuję kontakty.
Kształcenie zawodowe w naszej szkole warunkowały potrzeby zielonogórskich zakładów produkcyjnych. Każdy tokarz, frezer, ślusarz, ślusarz narzędziowy, formierz - odlewnik, spawacz czy modelarz znajdował w nich zatrudnienie. Znaczną część społeczności szkolnej stanowili uczniowie o przeciętnych zdolnościach, lecz wychodzili fachowcy z „rąk fachowców” – instruktorów praktycznej nauki zawodu.
Młodzież chętnie włączała się w inne formy zajęć. Z przyjemnością czytało się o inicjatywie harcerzy (zastęp im. Janusza Kusocińskiego – prowadził mgr Zygfryd Łojko) organizujących tzw. „białe niedziele” na górce tatrzańskiej, o wygranych meczach w piłkę nożną i sukcesach pojedynczych uczniów w lekkoatletyce. Pojawiły się dyplomy, puchary i nagrody rzeczowe (fundowane przez zakłady opiekuńcze). To mobilizowało. Uczniowie chętnie uczestniczyli w wielu imprezach zakładowych. Z upływem czasu święta kalendarzowe i wewnątrzszkolne nabierały charakteru. Ich współorganizatorami byli rodzice oraz instruktorzy nauki zawodu, a miejscem kluby fabryczne, Hala Ludowa bądź sala kinowa. Takie wydarzenia zbliżały wszystkich. Zżyło się zwłaszcza grono pedagogiczne. Coraz częściej akcentowaliśmy swoją obecność w środowisku, uczestnicząc w pracach społecznych, np. przy budowie WSI, zagospodarowaniu terenów zielonych w Parku Tysiąclecia i Ośrodku Pięcioboju w Drzonkowie, przy organizowaniu paczek dla dzieci z Pogotowia Opiekuńczego i Prewentorium w Zaborze. W w/w placówkach młodzież naszej szkoły występowała z programami artystycznymi i blokiem zabawowo – quizowym.
Działaliśmy w myśl zasady, że wartością nadrzędną jest praca i szacunek do niej. Znali jej ciężar rodzice współuczestniczący w życiu szkoły. Ich inwencja uwidoczniła się szczególnie w okresie walki o jej budowę. Pamiętam ich wyjątkowe zaangażowanie z kilkuletnim przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego p. Stankiewiczem i posłem p. Drewką na czele. Na placu budowy, obok dyrektora, z narzędziami pracy stawali uczniowie, rodzice i nauczyciele. Budowa „własnego domu” była dziełem wielu entuzjastów. Wykopy, porządkowanie i plantowanie terenu, a później zazielenianie to pierwszy efekt naszej pomocy fizycznej.
I wreszcie wielkie święto szkoły – 1 październik 1970 roku – oficjalne otwarcie szkoły
z udziałem ówczesnego wicepremiera. Znowu o nas głośno. Mamy swój „wymarzony kąt” i wszystko, co w procesie edukacyjnym jest konieczne: gabinety przedmiotowe, bibliotekę, „salę kolumnową” – miejsce spotkań klasowych, imprez kameralnych, dyskusji panelowych. Jest świetlica, pracownia fotograficzna i sala gimnastyczna, a nieco później powstaje radiowęzeł i studio telewizyjne, w organizowaniu których wiele inwencji wykazał ówczesny dyr. mgr Jarosław Merena  Nowe wyposażenie, nowy sprzęt dały opiekunom pracowni możliwość wprowadzania innowacji w pracy z uczniem. Wygospodarowano także pomieszczenie dla Spółdzielni Uczniowskiej „Rarytas”. Jej członkowie prowadzili bardzo różnorodną działalność, m.in. kulturalno-rozrywkową (kabaret, zespół muzyczny). Organizatorem i opiekunem Spółdzielni był nieżyjący już mgr inż. Wiesław Rubczewski.
 Szkoła zmieniała swoje oblicze z dnia na dzień. Naszą chlubą było uruchomienie szkół dla dorosłych na podbudowie zasadniczej szkoły zawodowej (technikum i średnie studium zawodowe). Poszerzono kierunki kształcenia, zaczęliśmy edukować: monterów trakcji kolejowej, monterów telekomunikacji, techników - elektryków, budowy maszyn, taboru kolejowego, obróbki plastycznej, obrabiarek skrawających i handlowców.
Słuchaczami, wieczorowej i zaocznej, szkoły byli w większości pracownicy zakładów przemysłowych oraz absolwenci z ostatnich lat. Ich zasługą było wzbogacanie pomieszczeń szkolnych pracami dyplomowymi. Przy współudziale dyplomantów oraz kierowników warsztatów szkolnych dyr. Jerzy Dubowik zorganizował i wyposażył pracownię techniczną. Ja natomiast podjęłam się modernizacji biblioteki szkolnej. Ślady urządzenia jej widoczne są do dziś. Na korytarzach pojawiły się podświetlane gabloty, a „sala kolumnowa” zyskała nową aranżację. Instalacje elektryczne, łącza tv, urządzenie reżyserki to również dzieło kształcących się u nas osób, w tym pierwszego absolwenta zsz i technikum p. Andrzeja Szaferskiego. Jego więź ze szkołą trwała do roku 2008.
Umiejętności i przygotowanie zawodowe wielu uczniów sprzyjały uczestnictwu w pozaszkolnych konkursach oraz olimpiadach, często zakończonych wyróżnieniami oraz nagrodami. Mieliśmy kim i czym się szczycić. Poświadczały to doniesienia prasowe w „Gazecie Zielonogórskiej” i „Zastalowcu”, co nas satysfakcjonowało.
Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był czasem spotkań z byłymi wychowankami, którzy weszli w skład rady pedagogicznej jako instruktorzy nauki zawodu. Ich wspomnienia z lat młodości i spostrzeżenia z okresu nauki niejednokrotnie były wyrazem akceptacji metod pracy i działań wychowawczych szkoły.
Korzyść z tych kontaktów była obustronna. Wspólne rozważanie problemów klasowych umożliwiało ich rozwiązywanie, sprzyjało również niesieniu pomocy materialnej potrzebującym (po rozpoznaniu ich sytuacji rodzinnej). Uczeń nie był anonimowy.
          Nas, nauczycieli, cieszył fakt, że z tej zróżnicowanej społeczności szkolnej, pochodzącej w większości ze środowisk wiejskich i robotniczych, wywodzili się: laureaci konkursów przedmiotowych i recytatorskich, zwycięzcy Międzyszkolnej Olimpiady Wiedzy Ogólnej i Technicznej (w roku 1979 byliśmy jej współorganizatorami), Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym, przyszli racjonalizatorzy (wyłaniani w corocznym Konkursie Racjonalizacji i Techniki), prymusi nagradzani przez Kuratorium Oświaty i Wychowania, a przede wszystkim wysokiej klasy fachowcy.
Ukończone technikum otwierało drogę na uczelnie wyższe. Takiego awansu doczekała się dość pokaźna liczba absolwentów. Znamy wśród nich biznesmenów, przedsiębiorców i dyrektorów, którym kwalifikacje zawodowe umożliwiły szybki start i zmianę statusu już w nowej rzeczywistości po roku 1989. Szkoła dawała również podstawy do kształcenia ogólnego, czego potwierdzeniem są profesje wybrane przez absolwentów, np. oficer WAT-u (p. Ryszard Miłosz), pilot (p. Andrzej Borowczyk), dziennikarka (p. Danuta Kuleszyńska), nauczyciele (pp. Zbigniew Hak, Zbigniew Wojnarowski, Paweł Hałuszczak i panie Danuta Jarosz, Sylwia Kwiatkowska), duchowni (ks. Jan Sobolewski, ks. Daniel Dudziński).
Mury „Jubilatki” opuścili również znani ze sportowych wyczynów: bracia Andrzej i Krzysztof Macurowie, Ireneusz Jagodziński, Julita Zdulska, Andrzej Huszcza, Jan Krzystyniak, Sławomir Dudek, Paweł Wojciechowski, Mirosław Kasprzak i inni.
Wspominam wszystkich bardzo mile, a przypadkowe spotkania z tymi ludźmi są prawdziwą przyjemnością.
Bardzo liczne są przykłady podejmowania nauki w naszej szkole przez dzieci, a także wnuki byłych absolwentów. Takie pokoleniowe spotkania i serdeczne powitania są niezwykłym przeżyciem dla nauczyciela.
Innym jeszcze wydarzeniem, które głęboko zapisało się w mojej pamięci, było pielęgnowanie pewnych tradycji. Aktywność nauczycieli i podopiecznych znalazła wyraz w organizowanych przez kilka lat stałych imprezach. W szkolnym kalendarzu znalazły się m.in.: Dzień Szkoły, Dzień Sportu, kiermasze będące częścią egzaminu praktycznego i rajdy („Powitania wiosny”, Zachodzącego Słońca” i nocne rowerowe – w ostatnim dniu roku szkolnego). Pomysłodawcą i przewodnikiem imprez turystycznych był nasz późniejszy dyrektor szkoły mgr Jan Wiśniewski. Dzięki Jego staraniom powstały średnie szkoły dzienne potwierdzające zasadność zmiany nazwy na Zespół Szkół Technicznych. Tworzyły je licea: zawodowe, techniczne, profilowane, handlowe i 5-cioletnie technikum. Przy współudziale mgr. Lecha Darskiego i Mirosława Zelisko, nauczycieli wychowania fizycznego, otwarta została Lubuska Szkoła Piłkarstwa Młodzieżowego.
Analizując swój niemal 40-letni staż pracy w tej szkole, stwierdzam, że była to wielka życiowa przygoda. W pracy znajdowałam zadowolenie, poznałam wielu wspaniałych ludzi. Panujący w niej niepowtarzalny klimat, który tworzyli wszyscy pracownicy, z dyrekcją i administracją włącznie, pozwolił wszystkim przeżyć spokojnie wydarzenia związane ze zmianami ustrojowymi. Obce nam były wrogość, niezdrowa rywalizacja i obojętność na losy drugiego człowieka. Poprawność stosunków interpersonalnych ułatwiała wszystkim pokonywanie trudów wynikających z obowiązków zawodowych i życia osobistego. Do dziś najwyższą dla mnie wartością są wieloletni, sprawdzeni przyjaciele, a połączyła nas szkoła. Nadal jesteśmy ze sobą w różnych momentach naszego życia. Cenię ich wierność i życzliwość. Nie wyobrażam sobie bez nich upływu czasu.
Tyle z przeszłości, a jak postrzegam „swoją” szkołę obecnie?
Przejście na emeryturę nie przerwało z nią więzi. Z koleżankami i kolegami odwiedzam ją okazjonalnie. Uczestniczymy w imprezach wewnątrzszkolnych, kulturalno-oświatowych i turystycznych. Zauważamy, że są w niej zapaleńcy traktujący swoją pracę jak służbę. Odpowiedzialność, wigor i pasja przynoszą efekty. Widzimy zmiany w organizacji szkoły, kierunkach edukacji, aranżacji wnętrz. Cieszy nas to, jako byłych nauczycieli, bo ciągle jest to „nasza szkoła”.



Janina Kosowicz